piątek, 30 października 2015

Cięcie - zmora matki rodzącej naturalnie cz.3

Może na początek zanim napiszę ciąg dalszy , sprostuje wam.
Moje posty nie mają na celu was zastraszyć, wiem że wiele mam bez problemu rodzi przez cięcie, i życzę to każdej mamie, ja po prostu chciałam podzielić się z wami naszą historią.

________________________

Operacja zakończyła się o 9:25, ze stołu operacyjnego przerzucono mnie  ( tak przerzucono , nie przeniesiono) na łóżko i zawieziono na sale po porodową, tam czekał już na mnie M.
Uśmiechał się od ucha do ucha, i ja wtedy też, byłam dalej wystraszona ale było po wszystkim.
-Widziałeś Go?
-Tak, za chwilę Ci go przywiozą.

W między czasie przyszła położna, podpieła mi nowe kroplówki, wytłumaczyła działanie łóżka i telefonu szpitalnego.
Ja wykonałam telefonu do przyjaciółki i mamy, za chwilę przywieźli mi Tymka na kangurowanie.
Mieliśmy dla siebie 1.5h
Karmiłam go, przytulałam i zachwycałam się.
To to jest miłość? Taka prawdziwa :)

Po 1.5h zaczęłam się trząść , znieczulenie zaczynało ze mnie schodzić, zaczął mnie boleć brzuch, Po jakimś czasie już tak mną rzucało że poprosiłam o zabranie Tymka przez położną.
Bałam się że wyleci mi z rąk.

Dostałam kolejną dawkę leków przeciw bólowych + usypiających.Byłam wykończona i strasznie mnie bolało.
Gdy położna zdjęła ze mnie worek z piaskiem zawyłam z bólu i błagałam by odłożyła go powrotem na mój brzuch, przynosił mi ulgę.

Przespałam się może 1h. M przyjechał z wodą bo przysięgam że tego dnia wypiłam chyba z 5 litrów wody i ciągle chciało mi się pić.
Moje żyły ciągle odmawiały posłuszeństwa i kroplówki szły mozolnie, w końcu lekarze wezwali anestezjologów z oddziału geriatrycznego ( TAK GERIATRYCZNEGO) aby wbili mi wenflon, bo położne z noworodków,położnictwa , patologii nie mogły mi się wbić.

Wyglądałam jak narkoman.

Ból nie ustępował, nadeszła pierwsza noc po cięciu, obok mnie leżała też Pani po cięciu ale w znieczuleniu ogólnym, czuła się 100 razy lepiej niż ja.
Wracało mi czucie w nogach, położna kazała się przekręcać na boki - nie byłam w stanie.
Po prawej stronie lekko nad wyrostkiem kuło mnie okropnie, czułam jakbym miała szpilki pod skórą i przebijały wszystkie moje mięśnie.

Rano przywieźli mi Tymka na karmienie, cieszyliśmy się sobą a ja próbowałam zapomieć o bólu.Położna przyniosła nowe kroplówki po czym oznajmiła że po nich będziemy się pionizować.

Kroplówki się skończyły pora wstać.

Jedna noga, druga noga. Boże co za ból.Usiadłam - byłam już cała spocona, lało się ze mnie. trzęsłam się z bólu.
Stopy mocno na ziemi, pamiętać aby się wyprostować nie zginać, rana musi się rozciągnąć.

3,2,1.....
Ból, krzyk, upadłam na łóżko, nie mogłam nic powiedzieć czułam jakby mnie rozrywało od sodka, te klujące miejsce mnie zablokowało, krzyk ciągle i płacz, położna przybiegły z zastrzykami, po 5 minutach zasnęłam w bólu.

Obudził mnie M, zapłakana leżałam i bałam się wstać.
Ale musiałam i próbowałam .. wstałam tego dnia 5 razy, przeszłam łącznie 2 kroki - płacząc z bólu.

Płakałam, dlaczego ja, czemu nie mogłam urodzić naturalnie...Tymek wcześniej 3 razy się pchał na świat, dlaczego teraz w 40tc nie chciał wyjśc normlanie.?

Normalnie po 1 dobie po porodzie zostawiają już dziecko z matką, jednak ja poprosiłam żeby został na noworodkach nie miałam siły wstać.

Następnego dnia wstałam 3 razy, znów z wielkim bólem, praktycznie nie podnosząc prawej nogi tylko szorując nią po ziemi aby nie ruszać tam gdzie mnie kuło.
Gdy znajomi przyszli nas odwiedzić i śmiali się zaczęłam płakać z bólu, nie mogłam się śmiać, każdy śmiech doprowadzał mnie do bólu.... Pech chciał że akurat była wizyta lekarska i lekarz zastał mnie płaczącą i zwijacą się z bólu, dostałam ostro opchrzan i kolejne leki przeciw bólowe... i tak do 5 doby po porodzie.

W szpitalu zostaliśmy 5 dób, wyszłam ze szpitala o własnych nogach i już w miare silna dałam radę wejśc po stromych schodach do naszego mieszkania, ale przez kolejne tydzień unikałam spacerów.
Moje psy na tym bardzo cierpiały a najbardziej moja psychika.

Miałam Bejbi Blues.
Płakałam że nie jestem kobietą, bo nie urodziłam a wyjeli mi dziecko
Płakałam bo byłam bezsilna, bo nie mogłam nic przy sobie dobrze  zrobić.
Ciężko mi było wstać z łóżka, unikałam długiego leżenia.
Płakałam bo nie mogłam wyjść z psami
Płakałam chociaż moje dziecko było najgrzeczniejsze na świecie i pierwsze 2 tygodnie dało mi spać odpocząć.
Płakałam, bo według lekarzy nie będę mogła urodzić już naturalnie tylko cięciem i nie chciałam tego przechodzić 2 raz.
Płakałam bo bałam się... że umrę, że nie obudzę się, bałam się że źle wstrzykiwałam sobie zastrzyki przeciw zakrzepowe.


__________________
Dziś mijają 2 miesiące po porodzie.
Czuje się świetnie, minął połóg, zaczęłam brać tabletki anty, według lekarza mogę zajść w ciąże za rok.
Co jakiś czas zaboli, i dalej blizna o sobie przypomina, ale nie boli tak jak myślałam że będę cierpieć.

Ja i młody dogadujemy się rewelacyjnie a strach po cesarce minął.
Nie boję się kolejnej, będę już gotowa.

Zapomniałam.

I nie, nie wyjęli mi go z brzucha.To moje dziecko.
Ja go stworzyłam i ja go urodziłam - na swój sposób :)






środa, 28 października 2015

Cięcie-zmora kobiety rodzącej naturalnie cz.2

Kolejne dwa dni leciały cholernie wolno, w piątek miałam kolejną prowokacje która nic nie wykazała, ordynator stwierdził dzień przerwy i w niedziele 3 ostatnia prowokacja.

W tym czasie wykonywałam telefony, pytałam czy mam zmienić szpital, nie wiedziałam co ja mam już począć.Nic nie zapowiadało się na poród, młody nie fatygował się do wyjścia. Miałam zero skurczy a byłam już tydzień po terminie
Wiem, niektóre dzieci rodzą się po 2 tygodniach ale po ostatniej akcji z tętnem byłam przerażona.
Praktycznie całą sobotę nie jadłam i nie spałam.

O 8:40 w niedziele, poszłam na porodówkę praktycznie nie spakowana (po co?)
Położono mnie do sali rodzinnej, i zmieniono 3 razy wenflon bo niestety moje żyły już po 1.5 tygodniu ciągłych kroplówek odmawiały posłuszeństwa.

Położyłam się na łóżku, wykonałam szybki telefon do Michała że już leżę

-Taaa, ja w łóżku też, wpadnę gdzieś koło 12stej.

Odpaliłam fb na telefonie

Zaczęły się mocne skurcze, nawet się nimi nie przejęłam, jedynie co oczekiwałam na ruchy.
Słyszałam jak położne poszły na kawę.

Skurcz około 1.5 minutowy, spojrzałam na ktg Tętno 260
Po chwili do mnie dotarło
TĘTNO 260?! CO Z TYM KTG?!

I naglę zaczęło gwałtownie spadać.....
160
150
140
130
120
110
100
90
zaczęło pikać, nikt nie przychodzi
80
70
dalej nikogo niema, zaczęłam świrować
68
64
60

-SIOSTRO!!!!!!!!!!!!!!

Na moje wołanie nikt nie przyleciał
-SIOSTRO KURWA PULSSS!!!!!!SIOSTROOO!!!!!!HALOOO!!!

Następne 10 minut działo się wszystko
Tlen, odpięcie kroplówki,płacz, oddychanie, anestezjolog, telefon do Michała ( Michał zjawił się w 5 minut - do szpitala mamy 15scie ) cewnik, znieczulenie, ekg, tlen, cięcie, wyjęli go - okazało się że nie urodziłabym naturalnie bo mały wsadził głowę w biodro, lekarz żeby go wyjąć musiał się na mnie położyć, ale już jest poza moim brzuchem tyle że...

Mały nie płaczę.
Lekarze dalej swoje
A on nie płaczę

-Co się dzieje?Dlaczego on nie płacze?
-Spokojnie, tak się zdarza
-co się zdarza?!

Nagle kaszel, i wypluwanie wody, i płacz.
Słyszę go.. słyszę mojego synka.
_____________________

To co wam opowiadam nie jest przesadzone, tak to wyglądało z mojej strony, wiem że są gorszę sytuacje, ale każda z nas, każda matka swoje przeżyła.

Tymoteusz Maksymilian urodził się o 9:10 30.08.2015 z 9 punktami ( był zadławiony wodami i siny)

Gdy go zobaczyłam odetchnęłam z ulgą, nie wiedziałam co dalej czeka mnie- bo z młodym wsio ok.

cdn :D




poniedziałek, 26 października 2015

Cięcie - zmora matki rodzącej naturalnie.. cz.1

Tak jest.
Wróciliśmy - 2 miesiące przerwy były nie bez powodu, ale od początku .
Ostatni post był na koniec lipca, parę dni do miesiąca rozwiązania , w sierpniu chodziłam już na nerwach - był gorący ja byłam cała spuchnięta, dziękowałam sobie w duchu że sesje zrobiłam wcześniej bo na koniec wyglądałam tragicznie i czułam się jeszcze gorzej.

Do szpitala trafiłam przed północą 18-tego sierpnia, ze skurczami przedporodowymi. Podłączono mnie pod KTG - skurcze co 2 minuty po 30-45 sekund każdy - decyzja że zostajemy bo się zaczyna.
Byłam bardziej podekscytowana niż wystraszona.
Po 30 minutach KTG , zbadał mnie lekarz i tu było załamanie.
Zero rozwarcia, szyjka zamknięta, długa i twarda, mimo to lekarz kazał nas zostawić bo termin za 4 dni.

Następnego dnia wszystko się uspokoiło.Dostałam rycynę i test OTC - nic.
Przez kolejne dni co 2 dzień to samo - rycyna to była moja zmora, nienawidziłam jej, bolało jak cholera a wcale nie pomagało ( tak olejek rycynowy, nie oksytocyna, mój żołądek nie mógł tego wytrzymać).

W końcu po 4 dniach zerowej akcji, kilometrach schodów i spacerów dookoła szpitala dziennie - podjęto decyzje o próbie wywołania.

Odetchnęłam z ulgą.
Co prawda mój synek nie urodził się w moim wymarzonym dniu, ale w końcu może coś zdziałają.
Byłam gotowa na wszystko byle tylko urodzić, oksytocyna, masaże, globulki, baloniki - chciałam znieść wszystko byle tylko mieć w rękach mojego syna.

O 9 rano podłączono mi kroplówkę. Czekałam, bóle pojawiły się już 20 minut po podłączeniu.
Były silne i długie.
Po godzinie zaczekam już chodzić.
Bóle były coraz silniejszy.
A potem nagle zaczęły maleć, zrobiono nam badanie, niestety szyjka dalej stała w miejscu rozwarcie ruszyło się na opuszek.
O ZMORO!

Ja i M, mieliśmy dość - chciało mi się płakać, czułam słabe ruchy i wtedy stało się to.
KTG zaczęło pikać tętno Tymka zaczęło spadać.M został wyproszony a nade mną zlecieli się lekarze, podłączono mnie pod tlen,  zaczęłam oddychać jak uczyła mnie położna na spotkaniach przed porodowych ( PANI DOROTKO JESZCZE RAZ DZIĘKUJE).

Tętno wróciło.

Szybka konsultacja lekarzy -"Nie robimy cięcia Pani Aneto, możliwe że się źle ułożył, proszę wrócić na patologię ciąży, jutro powtórzymy oksytocynę i zobaczymy co się będzie działo"

Załamana, i przerażona oczekiwałam z zegarkiem w ręku przez następne 24 h na położną z detektorem tętna aby usłyszeć prawidłowe tętno.
Liczyłam ruchy i modliłam się (na szukałam się wszystkich patronów kobiet w ciąży i noworodków) :D

cdn....